poniedziałek, 17 listopada 2008

Dzyan – Dzyan (1972)



Debiut niemieckiej grupy, która wydała w sumie trzy albumy, jest kapitalną płytą, trudną, ale fantastyczną.
Utwory są w większości długie, składające się z wielu tematów. W składzie nie ma klawiszowca, jest za to saksofonista i on nadaje jazzowe brzmienie muzyce. Łatwo zauważyć, że jest to dzieło tematyczne, w pełni progresywne, dużo improwizacji gitary i saksofonu. Podwójna sekcja rytmiczna wzbogacona o rozmaite przeszkadzajki dodaje całości głębi.
To wszystko ozdobione jest przez znakomity wokal – bardzo przypominający głos Roberta Wyatta, co najlepiej słychać w utworze „Foghat's work”, który mocno inspirowany jest twórczością Soft Machine.
Uwielbiam ten album i z pewnością zadowoli miłośnika prog rocka, który miał już do czynienia z jazzowym zabarwieniem.


Edycja: Rock Fever Music RFM 003.

Utwory:

1. Emptiness (9:39)
2. The bud awakes (2:57)
3. The wisdom (10:21)
4. Foghat's work (6:31)
5. Hymn (1:12)
6. Dragonsong (7:31)
7. Things we're looking for (1:52)
8. Back to Earth (4:11)

Orange Peel – Orange Peel (1970)



Idąc za ciosem kolejny wykonawca zaliczany do Krautrocka. Spotkałem się z samymi wielbiącymi recenzjami tego jedynego albumu niemieckiego zespołu prog rockowego.
Udało mi się nabyć płytę całkiem przypadkowo, co wielu osobom zajęło spory kawałek życia na poszukiwania. Po przesłuchaniu nie miałem aż tak pozytywnego zdania, jak to się spotykałem. Jest to jednak owa płyta, która musi wewnątrz dojrzewać pewien czas.

Główna atrakcja, suita „You Can't Change Them All” jest zaiste godna uwagi, są momenty świetne, ale osobiście nie przekonują mnie jakby zbyt chaotyczne improwizacje na organach, korzystniej na tym tle wypada - według mnie - gitara, która gra sola w sposób bardziej harmoniczny i tworzy ciekawe psychodeliczne smaczki. Wokalista posiada interesujący, mocny głos i dobrze akcentuje. Do tego, co jest po suicie nie mam już zastrzeżeń – bardzo udane piosenki i przede wszystkim świetne wykonanie bluesowego standardu „Tobacco Road”, co chyba najbardziej przypadło mi do gustu na płycie.
Oddając sprawiedliwość, album pionierski, na rok 1970 w tej części Europy mało które osiągniecie rocka może się z nim mierzyć.
Edycja: CD Citystudio Media Production CMP 601-2 (2003 Germany).

Utwory:

1. You Can't Change Them All (18:15)
2. Faces That I Used To Know (3:12)
3. Tobacco Road (7:16)
4. We Still Try To Change (10:04)

Paternoster – Paternoster (1972)



Zespół z Austrii – wydał tylko jeden album, który w porównaniu z dokonaniami ówczesnej progresywnej czołówki brzmi nieco archaicznie.
Muzyka, choć oparta na przestarzale brzmiących organach, ma swój specyficzny klimat. Album jest konceptem – mówiąc krótko jest to rockowa msza. Momentami bardzo wzniośle, symfonicznie, aczkolwiek zespół otwarcie nawiązuje do rocka psychodelicznego spod znaku Pink Floyd. Ocenę całości zaniża wokal do znudzenia brzmiący tak samo w każdym utworze, ale może takie było założenie. Tą rockową mszę okrasza gitara elektryczna, która miejscami gra bardzo efektownie.
Podsumowując jest to kolejna płyta dla miłośników szlachetnego brzmienia organów.
Edycja: Ohrwaschl Records GTR 122

Utwory:

1. Paternoster (3:56)
2. Realization (3:34)
3. Stop these lines (6:57)
4. Blind children (6:16)
5. Old Danube (4:16)
6. The Pope is wrong (6:02)
7. Mammoth Opus O (8:55)

Emerson, Lake & Palmer – Emerson, Lake & Palmer (1970)



Ambicje najlepszego klawiszowca, jaki stąpał po tej ziemi, Keitha Emersona, wykroczyły poza możliwości składu grupy The Nice: wtedy postanowił założyć nowy zespół z gwiazdami, najlepszymi i równymi sobie – tak powstała supergrupa Emerson, Lake and Palmer. Ogłoszono skład zespołu i należało wydać album – owocem tego była płyta o tym samym tytule, co nazwa zespołu.

Album zawiera sześć utworów – rozpoczynający The Barbarian to dynamiczne wykonanie klasycznej kompozycji Bartoka, po niej Greg Lake serwuje jedną z najpiękniejszych jazzowych ballad, jaka kiedykolwiek powstała – „Take A Pebble”. Mroczny ”Knife-Edge” wróży koniec człowieka zgładzonego przez maszyny – Emerson przyozdabia utwór cytatem Janceka. Dwa kolejne utwory nie przynoszą już tyle emocji, acz miło się ich słucha. Album zwieńcza kolejna piękna piosenka Grega Lake – „Lucky Man”, który został nagrany bez udziału Emersona, a podstawę stanowią gitary akustyczne, wszystko oprócz perkusji zagrane przez Lake.
Płyta bardzo udana, pogratulować należy 4 miejsca na liście top albums roku 1970 w UK. Dla porównania wielkim sukcesem Deep Purple było zajęcie przez „In rock” również miejsca czwartego, co ELP przyszło bez żadnej napinki!
Edycja: CD Castle Music Ltd (UK) SMRCD055 (2001)

Utwory:

1. The Barbarian (4:33)
2. Take A Pebble {Lake} (12:34)
3. Knife-Edge (5:08)
4. The Three Fates (7:45)
a) Clotho (Royal Festival Hall Organ)
b) Lachesis (Piano Solo)
c) Atropos (Piano Trio)
5. Tank (6:52)
6. Lucky Man (4:36)

Still Life – Still Life (1971)



Płyta wydobyta, rzec by można, z mroków zapomnienia. Grupa okryta była przez długi czas tajemnicą, a tajemniczy był skład zespołu – na żadnym z oryginalnych LP nie podano składu, żadnych nazwisk muzyków, którzy dzieło to nagrali i dopiero w wyniku przeprowadzonych wieloletnich dochodzeń udało się to ustalić.
Wydali jeden jedyny album i zapadli się pod ziemię. Płyta ta jest jednym z cenniejszych białych kruków ze względu na bardzo dobrą zawartość i ograniczony dostęp.
Muzyka jest typowym rockiem organowym z początku lat siedemdziesiątych – dobrym porównaniem będzie odniesienie się do Atomic Rooster – muzycznie, Uriah Heep – wokalnie.
Mamy sześć wyrównanych i świetnych kompozycji, album nie ma słabego punktu, może tylko czasem w niektórych miejscach brakuje gitary, ale w końcu dzięki temu album jest uwielbiany przez miłośników dobrego grania na organach Hammonda.
Edycja: Repertoire REP 4198-WP

Utwory:

1. People In Black (8:20)
2. Don't Go (4:37)
3. October Witches (8:05)
4. Love Song No. 6 (I'll Never Love You Girl) (6:37)
5. Dreams (7:34)
6. Time (6:26)

Uwagi:
Polecam wydanie Repertoire z dwóch wzgledów – lepszy remastering oraz zachowana została oryginalna kolejność utworów w przeciwieństwie do włoskiej Akarmy.

Yes – The Yes Album (1971)



Mój ulubiony Yes – dlaczego? Owszem, można być zdziwionym wobec wielkości „Close to the Edge”, który jest pomnikiem w historii rocka, ale mój wybór opiera się na tym, że: The Yes Album zawiera same standardy grupy, nawet wypełniający The Clap stał się sztandarowym numerem, którego Steve Howe bardzo często wykonywał na koncertach; poza tym jest to pierwszy superalbum zespołu, który na dodatek zawiera jeszcze tą magię z czasów, gdy muzycy wypowiedzieli słowo Yes.
Nigdzie też nie jest stwierdzone, że utwory dłuższe są lepsze od krótszych tylko dlatego, że są dłuższe.
Już przy pierwszych dźwiękach rifu, w rozpoczynającym album utworze, pojawiają się ciarki na całym ciele, a gdy Tony Kaye wejdzie ze swoją zagrywką na organah Hammonda wtedy szczęka całkiem opada! Taki też jest cały The Yes Album – nic dodać, nic ująć – koniecznie trzeba znać.
Edycja: CD Atlantic Recording Corporation 7567-82665-2.

Utwory:

1. Yours Is No Disgrace (9:36)
2. The Clap (3:07)
3. Starship Trooper: Life Seeker / Disillusion... (9:23)
4. I've Seen All Good People: Your Move / All... (6:47)
5. A Venture (3:13)
6. Perpetual Change (8:50)

Caravan - If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You (1970)



Gdy napisałem o Khan na myśl przyszła mi jedna płyta, której nie mogę nie postawić obok – to drugi album zespołu Caravan o długim tytule, który jest zabiegiem charakterystycznym dla muzyki z Canterbury.
Płyta jest chyba moim ukochanym albumem w ogóle! Bardzo wiele jej zawdzięczam – poznałem ją pewnej pięknej jesieni, w trudnych dla mnie czasach, kiedy to wydawało mi się, że nic w muzyce nie jest mnie już w stanie zaskoczyć i rzucić na przysłowiowe kolana. Zmienił to i wstrząsnął w posadach ten oto album, choć już kilka lat wcześniej znałem - również znakomity - „In The Land Of Grey And Pink”.

Trudno jest opisywać dzieło, które jest mi muzyczną biblią; okładka znakomicie oddaje zawartość – muzyka jest świeża i zielona, odczuwa się, że powstała tam w lesie, miedzy drzewami, przy ognisku.
Las Caravan jest piękny, dźwięki te tworzą w umyśle obrazy, poruszają najdalsze zakamarki wyobraźni. Bajkę tą tworzą melodyjne sola organowe, delikatna gitara i flet, który subtelnie podkreśla nastrój.
Wspaniała płyta na jesień, na wiosnę i na każdą inną porę roku – powracam do niej zawsze, gdy szukam swojego miejsca, którego próżno szukać gdzie indziej.

Edycja: CD Decca 82968 (2001 remaster)

Utwory:

1. If I could do it all over again, I'd do it all over you (3:07)
2. And I wish I were stoned - Don't worry (8:21)
3. As I feel I die (5:17)
4. With an ear to the ground you can make it / Martinian / Only cox / Reprise (9:56)
5. Hello Hello (3:46)
6. Asforteri 25 (1:21)
7. Can't be long now / Françoise / For Richard / Warlock (14:18)

Bonusy:

9. A Day In The Life Of Maurice Haylett (5:40)
10. Why? (And I Wish I Were Stoned) (4:22)
11. Clipping The 8th (Hello Hello) (3:13)
12. As I Feel I Die (4:39)

Khan – Space Shanty (1972)



Owa supergrupa z Canterbury istniała bardzo krótko i zdążyła nagrać tylko jeden album. Ale za to jakiż jest to album – w chwili ukazania się oczywiście nie zdobył należnego sobie poklasku, a dziś uważany za arcydzieło, przedmiot kultu i obiekt poszukiwań kolekcjonerów!
Brzmienie tworzy dwóch wirtuozów: Steve Hillage – gitary, Dave Steward – klawiszy.
Muzyka jest bardzo melodyjna, pełna popisów solowych i pasaży instrumentalnych. Organy hammonda przeplatają się z gitarą, całość uzupełnia wokal Stevea Hillage, który udowadnia, że nie tylko jest jednym z najlepszych gitarzystów, ale i potrafi śpiewać.
Jest to jeden z tych albumów, któremu nie zawahałbym się ani chwili postawić najwyższą ocenę – w pełni na to zasługuje od początku do końca!
Edycja: CD Esoteric Recordings 2008 ECLEC 2046

Utwory:

1. Space Shanty (8:59)
2. Stranded (6:35)
3. Mixed Up Man Of The Mountains (7:14)
4. Driving To Amsterdam (9:22)
5. Stargazers (5:32)
6. Hollow Stone (8:16)

Bonusy na CD Esoteric:

7. Break The Chains (3:31)
8. Mixed Up Man Of The Mountains (pierwsza wersja) (4:28)

Beggars Opera – Act One (1970)



Kolejny przykład wybitnego zespołu, który mimo fenomenalnej muzyki nie zdołał odnieść zasłużonego sukcesu.
Na Act One jawią się, jako grupa, która miała ambicje iść szlakiem wyznaczonym przez Keitha Emmersona, a który wiódł przez krainę muzyki klasycznej.
Na albumie pełno jest cytatów rozmaitych kompozytorów, całość sprawnie połączona i zagrana z ekspresją. Przedstawienie żebraczej opery nie zatrzymuje się ani na chwile, muzyka jest bardzo żywiołowa, dynamiczna, ozdobiona operowym wokalem Martina Griffithsa.
Podobnie, jak dwie następne, jest to jedna z moich ulubionych płyt w ogóle.
Edycja: CD-Repertoire-CD PMS7041

Utwory:

1. Poet and Pesant (7:10)
2. Passacaglia (7:04)
3. Memory (3:57)
4. Raymond's road (11:49)
5. Light Cavalry (11:57)

Bonusy na CD Repertoire:

6. Sarabande (3:32)
7. Think (4:25)

Gentle Giant – Gentle Giant (1970)



Szlachetny olbrzym stał się znakiem rozpoznawczym zespołu, którego wkład dla rozwoju muzyki jest nieoceniony. Wspięli się na wyżyny nie osiągalne dla innych i przez wiele lat utrzymywali wyśmienita formę, której mogą pozazdrościć im największe gwiazdy.

Debiut Gentle Giant, podobnie jak pojawienie się ”Karmazynowego Króla” rok wcześniej, wyznaczył zupełnie nowe granice w muzyce. A przepis na to dzieło był zarazem prosty i genialny – klasyka, folk, awangarda, jazz, a nawet i blues. Nie wystarczyło jednak wszystko to po prostu wymieszać, aby osiągnąć artystyczną doskonałość potrzebna była wirtuozeria, którą muzycy zespołu dysponowali. Instrumentarium jest przebogate - od rozmaitych instrumentów klawiszowych, przez instrumenty smyczkowe i dęte, na gitarach akustycznych i elektrycznych kończąc, a to jeszcze nie wszystko... faktem jest, że to bogactwo może przyprowadzić o pozytywny zawrót głowy.
Chociaż debiut nie zawiera jeszcze w pełni rozwiniętego stylu grupy, który skrystalizował się na kolejnych albumach, to jednak dla wielu jest to dokonanie, które w roku 1970 narzuciło warunki innym wykonawcom chcącym grać ambitnie.

Edycja: CD (1990): Vertigo 842 624-2

Utwory:

1. Giant (6:22)
2. Funny Ways (4:21)
3. Alucard (6:00)
4. Isn't It Quiet And Cold? (3:51)
5. Nothing At All (9:08)
6. Why Not (5:31)
7. The Queen (1:40)

Gong - Camembert Electrique (1971)



Przerywając ten ciąg płyt z roku 1970 postanowiłem opisać album wydany w kolejnym znakomitym roczniku – 1971. Aby jeszcze bardziej podkreślić kontrast, co do poprzedniego wpisu, wybrałem płytę, gdzie na okładce dominuje kolor czarny. I zaiste album Camembert Electrique można nazwać czarną perłą w historii rocka!

Gong, jak na grupę z Canterbury przystało, korzystał z wolności w pełnym stopniu. Ta muzyka wyzwolona objawiła się w dziele, które zwykłego słuchacza, profona, może szokować, a nawet przerażać. Można więc przyjąć, albo nie, zaproszenie na serową planetę – tam poznamy krainę dziwacznych dźwięków, dziecinnych zabaw podanych w psychodelicznym sosie przyprawionym mocną, jak na Gong, gitarą elektryczną. Album polecany dla tych, którzy mają ochotę na odrobinę szaleństwa – późniejsze płyty Gong, w tym znakomita trylogia „Radio Gnome Invisible” są już znacznie bardziej strawne – nie lękajcie się!

Edycja: udało mi się zdobyć piękne, limitowane wydanie card-sleeve Charly SNIP 405 CD 2003.

Utwory:

1. Radio Gnome Prediction (0:27)
2. You Can't Kill Me (6:18)
3. I've Bin Stone Before (2:36)
4. Mister Long Shanks/O Mother/I Am Your Fantasy (5:57)
5. Dynamite/I Am Your Animal (4:32)
6. Wet Cheese Delirium (0:31)
7. Squeezing Sponges Over Policemen's Heads (0:12)
8. Fohat Digs Holes In Space (6:22)
9. And You Tried So Hard (4:38)
10. Tropical Fish/Selene (7:36)
11. Gnome The Second (0:27)

Gracious – Gracious! (1970)



Grupa zupełnie nieznana, wydała tylko dwa albumy – oba znakomite. Omawiany tu debiut cieszy się nieco większym uznaniem, acz drugiemu również nic nie można odmówić.
Pięć utworów, każdy tak inny od siebie, ale nie ma mowy o nierówności. Przeplatają się tu wpływy King Crimson z Genesis. Dużo mellotronu, klawesynu choć w solach dominuje gitara i jest ona naprawdę znakomita. Wokalista dysponuje głosem o przyjemnej, ciepłej barwie idealnie wpasowuje się w rock symfoniczny.
Materiał jest zróżnicowany: na początku jest świetny rockowy numer zbudowany na brzmieniu klawesynu; drugi utwór o wdzięcznej nazwie Heaven brzmi w istocie niebiańsko – dużo mellotronu, wpływy muzyki klasycznej; w Hell robi się znacznie trudniej i to muzyka wymaga od słuchacza; Fugue in 'D' Minor, jak nie trudno się domyślić, to czysta muzyka klasyczna – klawesyn, gitara akustyczna i bass – piękne; ostatnia, najdłuższa kompozycja to prawdziwy progresywny majstersztyk składający się z wielu tematów.
Choć biała okładka z wykrzyknikiem nie tylko nie zachęca, wręcz odrzuca, zawartość jednak nie pozostawia wątpliwości – tego trzeba posłuchać.
Edycja: posiadam „starego” Repertoire, wydanie z 1990 CD Repertoire Records CX 4060-CX

Utwory:

1. Introduction (5:53)
2. Heaven (8:09)
3. Hell (8:33)
4. Fugue in 'D' Minor (5:05)
5. The Dream (16:58)

Do nowego wydania Repertoire z 2004 roku dodano następujące bonusy:

6. Beautiful
7. What A Lovely Rain
8. Once On A Windy Day

sobota, 15 listopada 2008

Van Der Graaf Generator - H to He, Who Am the Only One (1970)



Zespół legenda. Choć nie zdobył tak wielkiej popularności, co Pink Floyd, Genesis, Yes, to jednak oddał rockowi progresywnemu wielkie zasługi.
”H to He, Who Am the Only One” to drugi album w trylogii zespołu i zarazem najbardziej z nich przystępny(przynajmniej według mnie). Mimo powszechnie stosowanego przez zespół kontrolowanego chaosu, jako narzędzia artystycznego wyrazu, tutaj zabiegi te są zastosowane w mniejszym i mniej uciążliwym stopniu niż na pozostałych albumach.
Kompozycje są długie, rozbudowane, bardzo częste zmiany tematów - jest to charakterystyczne dla całości muzyki VDGG. Fenomenalnie prezentuje się pełen patosu śpiew charyzmatycznego lidera Petera Hammilla. Brzmienie tworzy duet klawiszowiec i saksofonista, nie ma w składzie gitarzysty, acz Peter Hammill gra czasem na gitarze akustycznej. Na gitarze elektrycznej gościnnie zagrał Robert Fripp.
Cała trylogia zespołu, czyli “The Least We Can Do Is Wave To Each Other”, “H to He, Who Am the Only One” i “Pawn Hearts” to klasyka absolutnie obowiązkowa dla każdego miłośnika rocka progresywnego.

Utwory:

1. Killer (8:07)
2. House With No Door (6:03)
3. The Emperor In His War-Room (9:04)
a) The Emperor
b) The Room
4. Lost (11:13)
a) The Dance In Sand And Sea
b) The Dance In The Frost
5. Pioneers Over C. (12:05)

Edycja CD Virgin (EMI) CASCDR 1027 (2005 remaster) zawiera bonsy:
6. Squid 1 / Squid 2 / Octopus (15:24)
7. The Emperor in his War-Room (first version) (8:50)

Posiadam dwie edycje tego albumu, pierwsza ta stary CD Virgin (EMI) (1989), a druga japoński card-sleeve 2005 VJCP-68758
Porównując oba te wydania poza oczywistą przewaga wydania japońskiego, które w porównaniu ze starym stłumionym Virgin brzmi doskonale, zawiera też różnicę, która może być dla niektórych niespodzianką – w utworze ” House With No Door” zachowano oryginalny trzask przed refrenami, co może dziwić, ale taka jest polityka edycji mini-vinyl.

Egg – Egg (1970)



Jeden z najważniejszych zespołów z Canterbury. W ścisłym ujęciu – trio z wiodącym klawiszowcem. Ogólnie uważa się, że muzykę Egg cechuje matematyczna precyzja, przekłada się nie tyle no rozmaitość tematów, co raczej na skomplikowane rytmy i ogromną precyzję. Dave Steward, wirtuoz klawiszy, nie używa wielu klawiatur, wykorzystuje głównie organy Hammonda i to jest wszystko, co w Egg potrzeba. Repertuar debiutu jest zróżnicowany – są utwory z dużym poczuciem humoru(także czarnym), żarty muzyczne, jak i kompozycje sięgające do muzyki klasycznej, min. J. S. Bacha. Niewątpliwie głównym punktem albumu jest suita „Symphony No. 2”. Płyta bez wątpienia genialna, docenić to może jednak bardziej wprawiony słuchacz.

Utwory:

1. Bulb (0:09)
2. While Growing my Hair (3:53)
3. I will be Absorbed (5:10)
4. Fugue in D Minor (2:46)
5. They laughed when I sat down at the Piano... (1:17)
6. The song of McGuillicudie the Pusillanimous (or don't worry James, your socks are hanging in the coal cellar with Thomas) (5:07)
8. Symphony No 2 (22:26)
a) Movement 1 (5:47)
b) Movement 2 (6:20)
c) Blane (5:28)
d) Movement 4 (4:51)

Edycja: 2004 CD Reissue Eclectic ECLCD 1014/Esoteric 2008 ECLEC 2035

Zawiera bonus w postaci dwóch utworów z singla z 1969 roku: "Seven is a Jolly Good Time"/"You Are All Princes".

Fairfield Parlour - From Home to Home (1970)



Gdy grupa Kaleidoscope zmieniła nazwe nagrała trzeci i ostatni album w dekadzie lat 60-70. Zasadniczo była to kontynuacja stylu choć popowe zabarwienie stało się już mniej irytujące. Na trzecim albumie muzycy przedstawili w pełni dojrzały, przemyślany i spójny materiał. ”From Home to Home” urzeka swoim pięknem od samego początku – przebogata faktura dźwięku stworzona została przez zaledwie czterech muzyków. Wszechobecny mellotron i delikatny flet nadają całości bajeczny nastrój. Gitara, nawet elektryczna, pozbawiona jest agresywnego brzmienia. Są to proste piosenki odziane w bardzo dostojną szatę – jest symfonicznie, folkowo, czasem psychodelicznie. Na uwagę zasługuje przejmujący, pełen uczucia wokal Petera Daltreya, który snuje opowieść o mijającym czasie, sentymentalnej wartości przedmiotów przywodzących na myśl minione czasy i nieżyjących już przyjaciół.

Utwory:

1. Aries (3:23)
2. In My Box (2:03)
3. By Your Bedside (Love Below Sky) (2:36)
4. (Onward) Soldier Of The Flesh (3:40)
5. I Will Always Feel The Same (1:51)
6. Free (To Fly, To Drown, To Spill Milk) (4:20)
7. ... And Emily Brought Confetti (5:20)
8. Chalk On The Wall (1:07)
9. Glorious House Of Arthur (2:48)
10. Monkey (2:21)
11. Sunny Side Circus (2:47)
12. Drummer Boy Of Shiloh (3:17)

Repertoire bonus tracks:

13. Bordeaux Rose
14. Chalk Of The Wall (Mono Single Version)
15. Just Another Day
16. Caraminda
17. I Am All The Animals
18. Song For You
19. Bordeaux Rose (Alternate Version)
20. Baby Stay For Tonight

piątek, 7 listopada 2008

Genesis – Trespass (1970)



Płyta dla mnie bardzo ważna; kupiłem ją 24 sierpnia 2000 roku w bardzo pięknej edycji typu japan card-sleeve. Jest ona dla mnie jakby symbolem apogeum okresu wielkiej fascynacji Genesis.
Muzyka na Trespass jest spokojna, przeznaczona dla poszukujących subtelnego brzmienia, które sięga do średniowiecznego folku.
Zwraca uwagę bardzo bogata paleta barw, jaką stworzyli muzycy przy pomocy naprawdę sporego asortymentu instrumentów. Mamy tu podstawowe gitary akustyczne o dwunastu strunach, wiolonczele, flet, organy, pianino, mellotron, rozmaite instrumenty perkusyjne, na gitarze elektrycznej kończąc.
Sześć kompozycji o symfonicznym rozmachu, nie można powiedzieć, że któryś z instrumentalistów dominuje, choć wybijają się klawisze. Anthony Phillips to gitarzysta o niebywałej finezji i klasycznym zacięciu, wywarł znaczny wpływ na Trespass, ale w żadnej mierze nie można mówić o dominacji. Tony Banks buduje na swych klawiaturach nastruj, przy którm Peter Gabriel snuje fantastyczne opowieści i zabiera słuchacza w dalekie podróże, z którch aż szkoda powracać.
Ujmując, płyta bez wątpienia piękna i godna polecania każdemu miłośnikowi muzyki z najwyższe półki.

Wydanie: CD VJCP-68091 (1999)

Utwory:

1. Looking For Someone (7:06)
2. White Mountain (6:42)
3. Visions Of Angels (6:50)
4. Stagnation (8:48)
5. Dusk (4:13)
6. The Knife (8:56)

Łączny czas: 42:35

Muzyczna Scena Canterbury

Rock progresywny w swej rozmaitości wydał wiele gatunków i podgatunków. Podziały te jednak nie zawsze dobrze oddają treści muzyczne prezentowane przez wykonawców. Przykładem może być choćby Krautrock, gdzie wiele grup grających często zupełnie coś innego zostało zaszufladkowanych w jednej półce. Dlatego dla danego stylu, nurtu przyjmuje się czasem kryteria topograficzne i tutaj możemy rozumieć, że Krautrock (szwabski rock), to muzyka powstała w Niemczech, choć stworzona nie koniecznie przez muzyków niemieckich.

Inaczej ma się sprawa z jednym z najwspanialszych, najbardziej owocnych i niezwykłych odłamów w historii rocka – sceną Canterbury. Tutaj mamy rdzeń wykonawców bezpośrednio z topograficznego serca tej muzyki, czyli miasta Canterbury w Anglii, oraz artystów z całego świata, którzy duchem zjednoczyli się z tym nurtem.
Definicja muzyki z Canterbury jest chyba najtrudniejszą w całej muzyce rockowej, posiada jednak bardzo rozpoznawalne elementy wspólne.
Pierwszym przykazaniem muzyków była nieskrępowana wolność twórcza, która przejawiała się w najbardziej odważnych, dziwacznych i przede wszystkim nie komercyjnych formach. Mamy tu do czynienia z typem zupełnych autsajderów muzycznych, którzy nie oglądali się na innych grając swoją muzykę bez względu na brak wystarczających z niej zysków, aby utrzymać siebie i własne rodziny.

Charakteryzuje ich muzykę specyficzne poczucie humoru, czasem groteska. Większość zespołów skoncentrowała się na oryginalnym, można by rzec opatentowanym przez siebie, jazzie z Canterbury, który jest czysto europejską odmianą tej muzyki. Z drugiej strony Canterbury to silna inspiracja folkiem, której to tendencji głównym przedstawicielem jest Caravan. Znakiem rozpoznawczym stało się typowe przesterowane brzmienie organów Hammonda przypominające gitarę elektryczną.
Najlepiej zobrazować można muzykę Canterbury w oparciu o trzy podstawowe zespoły tej sceny, którymi są Caravan, The Soft Machine i Gong.
Każdy z tych trzech wykonawców jest tak zupełnie inny, a jednocześnie tak podobny.



Caravan, który ze wszystkich wykonawców Canterbury najbardziej zbliżył się do statusu gwiazdy, jest zespołem grającym wręcz baśniową muzykę. Dźwięki przez nich stworzone układają się w obrazy, poruszają najodleglejsze zakamarki wyobraźni. Grają w bardzo melodyjnym stylu, gdzie oryginalne sola organowe stanowią wizytówkę zespołu. Bajkę tą uzupełnia często pojawiający się flet i ogromna ilość instrumentów perkusyjnych – zespół nie ogranicza się tylko to tradycyjnych bębnów. Jesienna melancholia miesza się z tolkienowską fantazją, jak i muzycznie tak i tekstowo.


The Soft Machine
cechuje awangardowe spojrzenie na muzykę. Debiutowali wykonując niby proste piosenki podane w swoim własnym wcale nie łatwym stylu, gdzie psychodela miesza się z jazzem. Szybko przeszli swoistą metamorfozę, po której zaczęli odchodzić od rockowego brzmienia na korzyść jazzowych improwizacji, czysto instrumentalnych. Kompozycje są długie, rozbudowane, nie rzadko tematycznie powiązane. Dominują wszechobecne przesterowane organy wraz z instrumentami dętymi. Muzyka Soft Machine z pewnością do łatwych nie należy i kierowana jest zdecydowanie do elit, dla których muzyka nie ogranicza się tylko do prostych i przyjemnych form.

Gong to trzeci i chyba najtrudniejszy z wymienionych zespołów. Najtrudniejszy również do scharakteryzowania. Styl grupy wytworzył się, gdy prowadził ją charyzmatyczny lider Deawid Allen. Jest tu wszystko, co charakteryzuje muzykę Canterbury, a nawet i więcej. Psychodeliczne wręcz poczucie humoru, swoboda, improwizacje, wiele zmian tematów, pojawiają się nawet elementy space rocka. Myślę, że najtrafniej ujmuje ich muzykę określenie jej pewnego rodzaju dziecinną zabawą, groteskowym teatrzykiem. Nic dodać, nic ująć – taki jest Gong.